Autor Wiadomość
Tojewski
PostWysłany: Śro 9:03, 23 Mar 2011    Temat postu:

Błyskawicznie składany tekst - mój poprzedni - fakt, nie wyszedł
ale niech sobie pobędzie

TT/
Elicka Kołaczek
PostWysłany: Sob 0:49, 10 Kwi 2010    Temat postu:

napisałam swoje... Smile
Elicka Kołaczek
PostWysłany: Sob 0:47, 10 Kwi 2010    Temat postu:

Tojewski napisał:
Napisz swoje... gwiazdy bledną
A niżej malwy, powoje
Obierz dogę wszystko jedną
Aż świat zjednasz z myślą swoją


A dlaczego wszystko jedną
Drogę wybierz tę jedyną
która trafia w samo sedno
dobre myśli pod prąd płyną
Karolka
PostWysłany: Sob 21:23, 20 Lut 2010    Temat postu: I.K.G.

potrzebuję pomocy w analizie pierwszej pieśni Gałczyńskiego Rolling Eyes proszę:*
Tojewski
PostWysłany: Sob 19:53, 09 Sty 2010    Temat postu:

Napisz swoje... gwiazdy bledną
A niżej malwy, powoje
Obierz dogę wszystko jedną
Aż świat zjednasz z myślą swoją
Albert
PostWysłany: Śro 19:28, 30 Gru 2009    Temat postu: wiersz Gałczyńskiego

Very Happy
Tojewski
PostWysłany: Nie 23:24, 15 Lip 2007    Temat postu: Konstanty Ildefons Gałczyńcki - pieśni

PIEŚNI



(I)

Gdy próg domu przestępujesz.
To tak jakby noc sierpniowa
zaszumiala wśród listowia,
a ty przodem postępujesz.

A za tobą cienie ptasie,
szczygieł, gil i inne ptaki.
Świecisz swiatłem wielorakim
od sierpniowej nocy jaśniej.

Bo ty jesteś ornamentem
na gmachu nocy, jej ksieżycem
Przesypujesz światła w ręku
z namaszczeniem jak pszenicę.

U twych ramion płaszcz powisa
krzykliwy, z leśnego ptactwa,
długi przez cały korytarz,
przez podworze, aż gdzie gwiazda

Venus. A tyś lot i górność
chmur, blask wody i kamienia.
Chciałbym oczu twoich chmurność
ocalić od zapomnienia.



(II)

Pochylony nad mym stołem
we wschodzącej zorzy łunie
ręce twoje opisuję,
serce twoje opisuję;

smak twych ust jak morwa cierpki
i głosu pochmurną słodycz,
i uszy twe jak wysepku,
które z dala widział Odys.

Ten obok jest twoją twarzą,
ten horyzont, ta akacja.
Pióro maczam w kałamarzu
i litery wyprowadzam.

Niech staną rządek przy rządku
jak ptaki złote i modre,
by z najprawdziwszego wątku
powstał najprawdziwszy portret.

Minął dzień. Wciąż prędzej, prędzej
szybuje czas bez wytchnienia.
A ja chciałbym twoje rece
ocalić od zapomnienia.



(III)

Ile razem dróg prebytych?
Ile ścieżek przedeptanych?
Ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?

Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.

Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebow rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?

Ile lat nad strof tworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Bethovenie?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?

Twe oczy jak piękne świece,
a w sercu źródło promienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.



(IV)

Oto jest nasz dzień codzienny,
nasze małe budowanie,
trud uparty i niezmienny,
nieustanne kształtowanie

Słońce wschodzi i zachodzi,
drzewa kwitną, liście ronią,
my strumień rzeczywistości
kształtujemy naszą dłonią

Jesteśmy cząstką w zespole,
z niego płynie nasza siła -
żeby chleb leżał na stole,
a pracom lampa świeciła;

by czas jak pochodnia płonął
jednako: dzień czy mgła nocna.
Stoimy przy życiu, żono,
jako tkacze przy swych krosnach.

Z dnia na dzień tkaninę tkamy
wzorzystą dla pokolenia.
Chciałbym i blask naszej lampy
ocalić od zapomnienia.



(V)

Garniemy się do muzyki,
muzyka to jest nasz festyn,
kochamy trąbki i smyki,
obój, klarnet i klawesyn.

Jest w domu lichtarz nieduży
z wysoką świecą szkarłatną;
ona do koncertów służy,
do dźwięku dodaje światło

Ty ją zapalasz w godzinie
muzycznej i płomyk świeci
w chwili, gdy z głośnika płynie
Koncert Brandenburski Trzeci.

Radość jak poważny taniec
przesuwa swój cień na ścianach
I pada świecy pełganie
na twarzy Jana Sebastiana

Lipski kantor bardzo mile
uśmiecha się zza oszklenia.
Chciałbym wszystkie takie chwile
ocalić od zapomnienia.



(VI)

Nie jesteśmy, by spożywać
urok świata, ale po to
by go tworzyć i przetaczać
przez czasy jak skalę złotą.

Choćby i po razy tysiąc
osaczyły nas trudności,
my idziemy blaskiem bijąc
w urodę maszyn i roślin.

W poczekalniach kin srebrzystych,
gdy zadymka śnieżna bredzi,
nieraz siadamy strudzeni,
strudzonych ludzi sąsiedzi.

Dni i noce nami biegną,
a my z nimi ku przodowi,
w trudzie tworząc piękno, piękno,
które znów służy trudowi.

Z chmury zwisa śnieg z ukosa,
twarz twoją w srebro przemienia.
Chciałbym śnieg na twych włosach
ocalić od zapomnienia.



(VII)

Cząstka pracy wykonana
i znów cząstka, i znów ciastka,
i znów noc, i znów od rana
do cząstki dodana cząstka

Słońce serca nam przeszywa
i biją, wdzięczne blaskowi.
Rękami pchamy tworzywa
od bezksztaltu ku kształtowi.

Kształtami świat zaludniają
do prac przyłożone dłonie
Tętnią prace. Tak powstają
wiersze, domy i symfonie.

Znów noc. Jak ludzie wysocy
stoją świerki. Śnieg się sypie.
Gwiazdy świecą w głębi nocy
jakby w głębi wielkich skrzypiec.

A za oknem migotliwie
Wenus gałąź opromienia.
Chciałbym i ten błysk na szybie
ocalić od zapomnienia.



(VIII)

Na moście Poniatowskiego
wiatr śnieg ukośnie rozkłada
Na moście Poniatowskiego
śniegiem kurzy balustrada.

Latarnia w oczy nas razi,
ośnieżona do polowy,
Niewiele ludzi zgromadził
przystanek autobusowy:

Tylko nas dwoje. Stoimy
przy tym przystanku nad rzeką -
dwoje ludzi w głębi zimy
jak w głębi lasu białego

Parę by tu wron postawić,
tak ze trzy, pośrodku jezdni,
poobracać je dziobami
ku sobie, na śniegu gwiezdnym.

Niechby stały. Wiatr niech wionie
wzdłuż i chmurom twarze zmienia.
Chciałbym i te trzy łby wronie
ocalić od zapomnienia.



(IX)

Piszę ten list, moja droga,
z leśniczówki, w chwili takiej,
gdy stoi lampa naftowa
na pudle od kostek maggi

W pokoju nie ma nikogo.
Zmierzch. Zegarek tyka lekko.
Drzwi się otwarły. Na progu
staje matka leśniczego.

Zatroskana, zatroskana,
cała w cieniach od zgryzoty.
Mówi: "Znowu prośże pana,
słychać w chmurach samoloty.

Ja się, proszę pana, nie znam,
ale to wielka maszyna.
Ja wiem, ze to nic, a jednak
groźny czas się przypomina."

Matko, podnieś pięść do góry,
miliard tych pięści ma ziemia.
Chciałbym na czole twym chmury
ocalić od zapomnienia


(X)

Wybaczcie mi, ludzie, jeśli
w tych pieśniach dałem tak mało,
ze nie takie niosę pieśni,
jakie by nieść należało;

że tyle tu tych piękności,
ptaków, rożnych pobrzękadeł,
złocistości, srebrzystości,
księżyców, Bachów i świateł.

Cóż, kocham światło. Promieniem,
jak umiem, wiersze obdzielam.
O gdym mógł, obym zmienił
cały świat w jeden kandelabr.

Myślę, że po to są wiersze,
ich ruch ku sercu człowieka,
by szerzej szła, coraz szerzej
przez kontynenty jutrzenka.

światłami po wszystkich placach,
światłami w każdej ulicy,
ta Eos różanopalca
z dumną twarzą robotnicy.

Jesteśmy wpół drogi. Droga
pędzi z nami bez wytchnienia.
Chciałbym i mój ślad na drogach
ocalić od zapomnienia.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group